Pierwszy wyjazd na narty z dziećmi. Jak, kiedy i gdzie zacząć przygodę z nartami? Nasza historia
Pierwszy wyjazd na narty z dziećmi. Jak, kiedy i gdzie zacząć przygodę z nartami? Opowiem, jak to było u nas.
Przeczytasz w tym wpisie:
- co nieco o mojej narciarskiej prehistorii (miało być tylko słowem wstępu, ale jak zwykle odbiegłam od tematu… Skoro już napisałam, to żal mi kasować, a to takie fajne czasy były!)
- o tym, czy warto zapisać dziecko do szkółki narciarskiej
- ile kosztuje nauka narciarstwa w Alpach i w Polsce i jak wyglądają takie lekcje
- czy sprzęt lepiej kupić nowy, używany, czy może wypożyczyć?
- od jakiego wieku zacząć uczyć dziecko jazdy na nartach
- co matka Polka zabiera na narty z dziećmi
Moja narciarska (pre)historia
Swoją przygodę z narciarstwem rozpoczęłam gdzieś w okolicach początków liceum. Był ’92 a może ’93 rok? Na wąskich, długaśnych polsportach – bo narty musiały być długości osoby stojącej z wyciągniętą do góry ręką – z wiązaniami gama i w strasznie ciężkich i niewygodnych butach marki San Marino (ale włoskich!) stawiałam swoje pierwsze, nieporadne narciarskie kroki na stoku w Istebnej.
Później przyszły czasy obozów narciarskich w Czechach. Ferie zimowe spędzaliśmy ze znajomymi z liceum w schronisku na Šeraku i na stokach Ramzovej. Jakie wspaniałe warunki śniegowe tam były! Przez tydzień zawierucha była tak okrutna, że śnieg zasypał nam okna w schronisku do pierwszego piętra. Większość z nas była wtedy na podobnym poziomie narciarskiego zaawansowania, czyli ledwo-co-jeżdżący. Wiele osób nie miało też odpowiednich ubrań, zdarzali się nawet tacy, którzy jeździli w zwykłych jeansach i bez gogli. Kaski widzieliśmy raczej tylko w telewizji.
Ale mieliśmy instruktorów – wuefistów, którzy pokazywali nam, jak radzić sobie na nartach, na stoku i w trudnych zimowych. Czasem były to prawdziwe lekcje przetrwania. Śnieżyca, mgły, głęboki śnieg, muldy, Ratraki pojawiły się w tych okolicach dopiero lata później. Był za to wyciąg (pojedyncze drewniane krzesełko) jadące tak wolno i psujące się tak często, że człowiek praktycznie zamieniał się w lodową bryłę, zanim dojechał do stacji końcowej.
W latach ‘90 w Sudetach i Beskidach było jakoś zdecydowanie więcej śniegu, niż teraz. Praktycznie co weekend jeździliśmy na narty na czeskiego Pradziada, albo właśnie w Beskidy. Szczyrk ze swoją słynną Golgotą (kto zjechał stromą, oblodzoną i pełną muld Golgotą w czasach sprzed ratraków, mógł powiedzieć, że umie na nartach) albo Korbielów i Pilsko (jeszcze bez wyciągu krzesełkowego) to były nasze ulubione miejsca.
Gdy poznałam mojego przyszłego męża okazało się, że i on lubi jeździć na nartach. Początki jego nauki sięgały dawnych górniczych wyciągów-wyrwirączek w Górach Wałbrzyskich, o istnieniu których (wyciągów, nie gór) dziś już mało kto pamięta.
Alpejski szok
W 2001 roku wybraliśmy się pierwszy raz samochodem na narty w Alpy. Wybraliśmy Sölden w Tyrolu. To co tam zobaczyliśmy, to był dla nas prawdziwy szok.
Tylu tras, tak przygotowanych i takich wyciągów nie widzieliśmy nigdy wcześniej! Pojechaliśmy w grudniu, bo wtedy były najtańsze karnety. I tak dla nas drogie, bo trzeba było zapłacić równowartość ok. 140 euro za 6-dniowy karnet dla jednej osoby (dziś to ponad 240 euro). Jeździliśmy od rana do zamknięcia wyciągów i nie mogliśmy się nimi nacieszyć.
Na początku trochę obawiałam się, jak to będzie. Ja byłam tylko w Beskidach i w Sudetach, nie byłam nawet nigdy wcześniej w Tatrach na nartach, więc jak sobie poradzę na alpejskim lodowcu powyżej 3 tys. m n.p.m.? Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że kto zjechał z Golgoty, ten w Alpach nie znajdzie trudności ?
Od tamtej pory każdej zimy jeździliśmy w Alpy. Ja nawet kilka razy w sezonie. Przez lata pracowałam w biurze podróży i organizowałam wyjazdy narciarskie dla grup, jeździłam na wizytacje ośrodków, hoteli i tras. Przygotowywałam programy zimowych aktywności, poznałam dziesiątki fantastycznych miejsc, setki kilometrów tras narciarskich i mnóstwo osób. Nie tylko w Austrii, ale także we Włoszech (Madonna di Campiglio, Folgarida-Marilleva, Pinzolo, Tonale, Livigno – Bormio, Cavalese, Cortina) i w Szwajcarii (Zermatt, Saas Fee).
Jednak zawsze najbardziej podobało mi się w Austrii i tam wracaliśmy co roku. Byliśmy i w Styrii (Schladming, Dachstein), i w Kraju Salzburskim (Zell am See, Kaprun), i w praktycznie wszystkich tyrolskich dolinach (Pitztal, Otztal, Zillertal, Stubaital, Kaunertal) po kilka razy. To i tak niewiele jak na to, co oferują Alpy.
Dzieci na nartach
Wszędzie widziałam wspaniale jeżdżące małe dzieciaki. W grupkach, z instruktorami, wjeżdżające w głęboki śnieg, skaczące poza trasą na wyboistych muldach. Małe ludziki ćwiczące na oślich łączkach, które nie były wcale żadnymi łączkami, tylko kolorowymi zimowymi placami zabaw. Z taśmami wiozącymi dzieci do góry, z przeszkodami, dmuchanymi zabawkami, domkami zabaw. W tamtym czasie w Polsce czegoś takiego nie widziałam.
Postanowiłam wtedy, że gdy będę miała własne dzieci, przywiozę je do takiego alpejskiego przedszkola. Jazda na nartach będzie jedną z podstawowych umiejętności, której chcę je nauczyć. Tuż obok jest oczywiście jazda na rowerze, pływanie, jazda na rolkach i łyżwach. A gdy tylko osiągną odpowiedni wiek, będzie to kurs prawa jazdy ?.
Długo płynę do brzegu, wiem, ale jeśli się jeszcze nie znudziłaś, zaraz przeczytasz o naszych pierwszych wyjazdach narciarskich z dziećmi.
To nie jest tak, że już w ogóle obraziliśmy się na rodzime ośrodki i jeździmy tylko w Alpy. Myślę jednak, że kto choć raz pojechał na narty do Austrii (Włoch, Francji), ten już nie będzie chętnie jeździł do polskich czy czeskich zimowych kurortów. Pewność śniegu, fantastyczna infrastruktura, brak tłumów i jakaś taka nieco inna kultura jazdy… A dla dzieci są to fantastyczne miejsca do nauki i rozwijania sportowej pasji. Nie ma szans, by nie zakochały się tam w narciarstwie i w górach w ogóle.
Pierwszy wyjazd na narty z dziećmi (własnymi 😉
Gdy zostałam mamą, musiałam zrobić sobie kilka sezonów przerwy od wyjazdów narciarskich. Jednak wiosną 2015, gdy nasze bliźniaczki miały 4,5 roku i uznaliśmy, że to dobry czas, aby zabrać je na narty. 2-letniego trzeciego malucha zostawiliśmy na tydzień pod opieką dziadków i ruszyliśmy. Gdzie? Wiadomo – Sölden, Tyrol, Austria.
Była to pierwsza tak długa podróż samochodem dla dzieci (wcześniej jeździliśmy tylko nad Bałtyk), ale miałam na jej przetrwanie swoje sposoby i dziewczyny bardzo dobrze ją zniosły.
Kolejnej zimy odwiedziliśmy Zillertal, a później znów Sölden, gdy pojechała z nami także najmłodsza córka, już jako czterolatka. Celem naszych następnych dwóch wyjazdów z dziećmi na narty była Dolina Stubaiu (i w tym roku też będzie).
Szkółka narciarska czy nauka rodzica?
Od początku byłam zdecydowana na zapisanie dzieci do szkółki. Moje umiejętności są, jakie są, ale nawet jeśli byłabym instruktorem narciarskim, raczej nie podjęłabym się nauki własnych dzieci. Wielu instruktorów, nie tylko narciarstwa, jest podobnego zdania. Przy rodzicu dziecko jest inne. Mniej samodzielne, za to bardziej marudne. Jeśli zostawiałaś swoje dziecko np. z dziadkami na pewno nie raz usłyszałaś – „co Ty chcesz od tego dziecka, przecież ono takie grzeczne…?” A przecież to normalne zachowanie. Dziecko przy mamie daje upust swoim emocjom. Wszystkim.
Jeśli chcesz samodzielnie uczyć dziecko zastanów się, czy oprócz posiadanych umiejętności narciarskich masz także umiejętność przekazywania wiedzy i odpowiednią dawkę CIERPLIWOŚCI. Jak powszechnie wiadomo, jej zasoby wśród rodziców bywają mocno ograniczone ?
Prywatny instruktor czy grupa?
Pod okiem instruktora dziecko może uczyć się indywidualnie lub w grupie.
Inaczej trochę przebiega nauka w grupie dzieci, inaczej samodzielnie. W grupce dziecko ma dodatkowych „zawodników”, rówieśników, których zachowania często naśladuje, z którymi może rywalizować, a także bawić się i nawiązywać przyjaźnie. Z lekcji jeden na jeden dziecko wyniesie więcej wiedzy, prawdopodobnie jednak lepiej będzie się bawić na lekcjach w grupie. A tutaj przede wszystkim chodzi przecież o zabawę. Ważne, by grupa nie była zbyt duża i umiejętności dzieci były na podobnym poziomie.
Grupy w szkółkach w Austrii są niewielkie. Maksymalnie to zazwyczaj 6 osób, ale w szkółkach, z ofert których korzystaliśmy, nigdy nie było tyle dzieci. Może dlatego, że jeździliśmy zawsze w marcu, a nie w feryjnym szczycie sezonu. Z reguły były to 3-4 osoby w danej grupie wiekowej i zaawansowania. Później podam linki do szkółek, z których korzystaliśmy. Grupa większa niż 6 osób jest wg mnie zbyt duża i nauka będzie trwała znacznie dłużej. Do takiej grupy raczej nie chciałabym zapisać dziecka.
Co z językiem obcym?
Miałam trochę stresu, jak dziewczynki poradzą sobie w szkółce, w której instruktorzy nie będą mówić po polsku. W czasie podróży do Austrii ćwiczyłyśmy w aucie podstawowe słówka po niemiecku i po angielsku, które będą dla nich konieczne podczas zajęć. I nie, nie była to żadna terminologia narciarska. Kluczowe słowa to: pić, siku, kupa, toaleta ?
W szkółce nauka odbywa się przede wszystkim poprzez naśladowanie ruchów instruktora. Nie ma przecież wykładów z wiedzy teoretycznej, którą trzeba zrozumieć. Dziewczynki trafiły do grupki pod opiekę Austriaczki i Czecha. Z językiem czeskim łatwiej sobie poradzić, ale i tak w czasie zajęć mówiły po polsku do obu instruktorów i jakoś się dogadywały.
Coraz więcej szkółek w Alpach zatrudnia polskojęzycznych instruktorów. Zawsze możesz napisać do szkółki z zapytaniem. Np. w szkółce Olympia w Neustift (Stubaital) pracuje kilku instruktorów mówiących po polsku.
Jak wyglądają zajęcia w szkółce narciarskiej?
Dzień przed rozpoczęciem zajęć w szkółce (my robimy to zazwyczaj w sobotę po południu, po przyjeździe do miejscowości) odwiedź wybraną szkółkę (lub szkółki) i zapisz dziecko. Potrzebny jest Twój dowód osobisty, i miejsce pobytu w czasie urlopu. Wypożycz sprzęt, jeśli go potrzebujecie. Jest wtedy dość czasu na jego dopasowanie i poznanie zasad funkcjonowania szkółki. Jeśli zapisujesz pierwszy raz dowiedz się, czy są godziny próbne – zazwyczaj są to dwie godziny pierwszego dnia.
Zajęcia w szkółkach odbywają się w blokach. To cztery godziny dziennie z godzinną przerwą na obiad. Z reguły zajęcia rozpoczynają się o godz. 10.00 i pierwszy blok trwa do godz. 12.00. Od 13.00 do 15.00 trwa drugi blok zajęć.
W przerwie na obiad odbieramy dziecko i mamy godzinę wspólnego czasu. Zabieraliśmy dziewczynki do restauracji przy stoku na rosół, na strudla lub lody, frytki czy kotlety. W zależności na co miały ochotę i mogły to być także same słodycze. Rzadko kiedy jedzą słodycze, ale ćwiczenia i zabawa na stoku, przy niskiej temperaturze i dużej wysokości to jednak duży wydatek energetyczny i z gorzkiej czekolady jest całkiem sporo pożytku.
W takich restauracjach zazwyczaj jest sporo miejsca, są też pomieszczenia dla dzieci, gdzie można zdjąć buty i pobawić się na dywanie. Często działają tutaj też przedszkola godzinowe, gdzie można zostawić niejeżdżące dziecko do lat 3.
W szkółce można też wybrać program 5-godzinny czyli taki, w czasie którego nie będziecie odbierać dziecka w przerwie na lunch. Może się to sprawdzić w przypadku starszych dzieci, które będą jeździły po różnych trasach i stokach, a przerwę na lunch spędzą z instruktorem w wybranym przez niego miejscu w ośrodku narciarskim.
Nie od razu zjazdy
Czasem rodzice chcieliby, żeby już na pierwszej lekcji dzieci zjeżdżały z górki. Tymczasem dzieci zupełnie początkujące mają dużo zajęć „okołonarciarskich„. Przede wszystkim uczą się poruszania w butach. Doświadczają tego, że narty się ślizgają. Uczą się upadać. Bawią się na śniegu, lepią bałwana, bawią się w berka w butach narciarskich, zjeżdżają na jabłuszkach czy pontonach – wszystko zależy od tego, czym dysponuje szkółka.
Dopiero później przychodzi czas na zjazdy. Utrzymywanie równowagi, nauka hamowania. Ustawianie nóg do „pizzy”, czyli jazdy pługiem. Zjeżdżanie z obręczą – kierownicą, czy wzdłuż rozłożonego na ziemi węża, wyznaczającego tor jazy i skrętów.
Dzieci uczą się także, jak korzystać z wyciągu. Jak opierać się o zaczep orczyku czy talerzyka, a nie siadać na niego. Jak bezpiecznie siedzieć na wyciągu krzesełkowym.
Założenie jest takie, że po 6-dniowym kursie dziecko uczące się zupełnie od zera będzie potrafiło samodzielnie zjechać po regularnej niebieskiej trasie, oczywiście pod okiem instruktora.
Dzieci starsze i takie, które już potrafią jeździć, przydzielane są w szkółce do grup wg kategorii zaawansowania. To instruktor sprawdza poziom jazdy naszego dziecka. Z reguły w pierwszy dzień dzieci idą razem na jeden stok i tam każde z nich pokazuje, co już potrafi.
Mimo bariery językowej, doświadczony instruktor (a są nimi nierzadko nauczyciele, pedagodzy) szybko poznają charakter naszego dziecka. Byłam zdziwiona, jak wiele trafnych spostrzeżeń o moich córkach przekazała mi już po pierwszym dniu nauki ich austriacka instruktorka. O ich cechach charakteru, predyspozycjach, a nawet zainteresowaniach. Wszystko się zgadzało i utwierdziło mnie w przekonaniu, że wybraliśmy dobrze.
Basen, pochwały i medale
Za każdym razem zapisywaliśmy dziewczyny na 5 dni do szkółki. Ponieważ jeździmy do Austri na tydzień (soboty są dniem przyjazdu i wyjazdu), pozostawało nam 6 dni pobytu. Jeden cały dzień lub jedno popołudnie robiliśmy sobie wolne i szliśmy na cały dzień do aquaparku. Każda większa miejscowość ma swój basen, w którym są zjeżdżalnie, brodziki dla najmłodszych i można spędzić tam fajny rodzinny czas. Taki dzień odpoczynku był dla dzieci bardzo wskazany.
Gdy już dziewczynki samodzielnie jeździły po niebieskich trasach, zawsze po zakończonych zajęciach w szkółce szliśmy pojeździć razem. My byliśmy ciekawi, jakie postępy poczyniły, a dzieci chciały nam się koniecznie nimi pochwalić.
W ostatnim dniu w szkółkach odbywają się zawody. Dzieci otrzymują dyplomy i medale. W tych najmłodszych grupach medal otrzymuje każde dziecko. W starszych grupach jest już prawdziwa rywalizacja, podium, czasem nawet (w zależności od pomysłowości organizatorów) wywieszane są flagi zwycięzców i grane są ich hymny narodowe ?
Gdy dzieci się uczą…
Gdy dzieci idą do szkółki, rodzic ma czas dla siebie. Tzn. teoretycznie, bo najchętniej stałby i obserwował, jak dziecko sobie radzi. To jednak nie jest dobre, dziecko się rozprasza gdy widzi mamę. Jeśli chcemy malucha obserwować, najlepiej robić to z daleka, z miejsca, z którego nas nie widzi. Teraz tak piszę, ale sama najchętniej cały czas byłabym przy zaczynających naukę córkach, podnosiła, ustawiała narty, poprawiała rękawiczki… Dzieci jednak stają się cudownie samodzielne, gdy mamy nie ma w zasięgu wzroku.
Jeśli dzieci już są starsze i jeżdżą z instruktorem po trasach, też lepiej im nie wchodzić w drogę. Chyba, że spotkamy się zupełnie przypadkiem ?
Ile kosztuje szkółka narciarska?
Szkółka narciarska w Austrii to nie jest tania zabawa, nie ukrywam. Mimo to uważam, że warto przyoszczędzić na innych wydatkach i zdecydować się na wykupienie lekcji. To była naprawdę świetna inwestycja, która zaprocentuje w przyszłości.
Każdy się zastanawia, czy dziecku się w szkółce spodoba. Co będzie, jak kategorycznie odmówi nauki? Jest taka możliwość i szkółki są na to przygotowane. Możesz wykupić dwie godziny próbne i później zdecydować, czy kontynuujesz naukę. Zacząć można w dowolnym dniu.
Poniżej podaję ceny (aktualizacja styczeń 2020 r.) w szkółkach, z których my korzystaliśmy do tej pory:
Kurs 5-dniowy dla dzieci po 4 godziny dziennie w grupach: 185 EUR
Wypożyczenie sprzętu (komplet) dla dzieci na 6 dni – 33 EUR
Godzina jazdy indywidualnej z instruktorem: 65 EUR / osoba, dodatkowa osoba 20 EUR
10% rabatu można uzyskać rezerwując kurs lub wypożyczenie sprzętu on-line.
Kurs 5-dniowy dla dzieci po 4 godziny dziennie w grupach: 210 EUR
Kupując kurs dla dziecka, za komplet sprzętu na 6 dni zapłacimy ok. 20 euro.
5% rabatu można uzyskać rezerwując kurs lub wypożyczenie sprzętu on-line.
Kurs 5-dniowy dla dzieci po 4 godziny dziennie w grupach: 200 EUR
Dla porównania podam koszty nauki w szkółkach w Polsce. Nie korzystaliśmy jednak z żadnej z nich, więc nie mogę zarekomendować Ci konkretnych miejsc. Podaję ceny, które szkółki mają zamieszczone w cennikach na swoich stronach.
- Szkółka Ski Ryś w Białce Tatrzańskiej
1 lekcja indywidualna – 70 zł; 10 lekcji indywidualnych – 630 zł;
1 lekcja dla 3 osób – 125 zł, 10 lekcji dla 3 osób – 1125 zł
Wypożyczenie kompletu sprzętu dziecięcego – 30 zł / doba
- Szkółka T&T w Zieleńcu
1 lekcja w grupie 4-osobowej – 50 zł / os
1 lekcja indywidualna – 90 zł
Komplet sprzęt dla dzieci na 1 dzień – 40 zł
Karnety dla dzieci a jazda w szkółce
Jeśli jesteśmy już przy kosztach, musisz mieć na uwadze, że w wielu ośrodkach narciarskich w Austrii dzieci (nawet do 10 lat) otrzymują karnet za darmo, lub minimalną opłatą.
W Polsce są ośrodki, które posiadają łączki z magicznym dywanem, gdzie dzieci zapisane do szkółki jeżdżą za darmo lub za niewielką opłatą. Jednak gdy dziecko już podrośnie, będzie średniozaawansowane i będzie chciało ćwiczyć już na normalnych trasach, będziesz musiała kupić dla dziecka karnet, za który zapłacisz niewiele mniej niż za karnet dla dorosłego (10-15% mniej, w zależności od ośrodka).
To robi różnicę. Pisałam o tym w artykule z listą miejsc w Austrii, gdzie można dostać najlepsze rodzinne zniżki na skipassy. Porównywałam sobie ceny karnetów w Zieleńcu i na lodowcu Stubai i dla takiej rodziny, jak moja (2+3 dzieci do 10 lat) karnet w Stubaiu okazały się… tańsze niż w Zieleńcu.
Narty z dziećmi: kiedy zacząć?
Nie jestem wcale zdania, że jak najwcześniej. Wielu instruktorów przekonuje, że nigdy nie jest za wcześnie na rozpoczęcie przygody z nartami. Z perspektywy mamy – niekoniecznie.
Trzeba przede wszystkim wiedzieć, czy dziecko jest na to gotowe. Fizycznie i mentalnie. Nic na siłę. Czasem lepiej odczekać rok, niż zrazić dziecko do nart.
Do szkółek narciarskich najczęściej przyjmuje się dzieci min. 4-letnie. Ty sama wiesz, czy Twoje dziecko jest gotowe, aby zostać przez kilka godzin dziennie z inną osobą. Wiesz też, czy ma odpowiednią kondycję i koordynację ruchową, aby rozpocząć przygodę z nartami. Dobrze, jeśli regularnie chodzi na jakieś zajęcia ruchowe – tańce, gimnastykę, karate, basen, rower, rolki,…
Lekarze ortopedzi zwracają też uwagę na to, że kości, mięśnie i stawy u dzieci poniżej 4-5 roku życia mogą jeszcze nie być do końca przygotowane na naukę narciarstwa.
Na pewno jednak warto oswajać dzieci z tym sportem od najmłodszych lat. Pozwalać na zabawy na śniegu, jazda na sankach, jabłuszkach, ślizganie się, utrzymywanie równowagi. Ruch na świeżym powietrzu w jaki największej dawce.
Jest coś jeszcze – zimowa zmiana klimatu. Okazała się dla naszych dzieci bardzo korzystna. Z gęstego miejskiego smogu uciekamy w alpejskie klimaty. Ruch na dużej wysokości, ostre, ale czyste mroźne powietrze zmusza organizm do wysiłku i poprawia odporność. Jak ręką odjął mijają przedszkolne katary i pokasływania, zaczynamy w końcu normalnie oddychać.
Przygotuj dziecko do wyjazdu na narty
Jak już wspomniałam, dobrze jest, aby dziecko przez cały rok miało zapewnione dużo zajęć ruchowych. Mamy dużą szansę, że w ten sposób odpowiednio przygotujemy je do rozpoczęcia nauki jazdy na nartach. Jeśli nasze dziecko spędza czas głównie przed tabletem, wyjazd na narty może przynieść mu więcej szkody, niż pożytku.
Dobrze jest tez zadbać o przygotowanie mentalne. Aby zachęcić nasze dzieci do tego sportu, pokazywaliśmy im nasze zdjęcia i filmy z wyjazdów narciarskich, opowiadaliśmy o fajnej zabawie, jaka je czeka, a częścią jej są też upadki, wywrotki, które zdarzają się zawsze i nawet najlepszym narciarzom w telewizji. 3-latek może nie do końca to zrozumie, ale takie 4- czy 5-letnie dziecko na pewno chętnie obejrzy z Wami takie materiały i będzie chciał jeździć tak jak mama czy tata.
Sprzęt nowy, używany czy wypożyczony?
Na pierwszy wyjazd na pewno nie warto inwestować w nowy sprzęt dla dziecka. My do tej pory korzystamy z wypożyczalni. Dopiero w przyszłym sezonie planujemy zakup nart i raczej będą to narty używane, kupione od innych rodziców. Kaski zawsze mamy własne.
W wypożyczalniach w Austrii można dostać dobrej jakości zestaw narciarski dla dziecka za ok. 30-50 EUR na tydzień. Jeśli korzystasz ze szkółki, często możesz dostać zniżkę w wypożyczalni, lub szkółka z wypożyczalnią działają pod jednym szyldem i wtedy sprzęt będzie kosztował naprawdę niewielkie pieniądze. Za wypożyczeniem przemawia też fakt, że nie musisz tego sprzętu wozić, przechowywać, serwisować i ustawiać, a później odsprzedawać.
Nie zawsze dobry sprzęt wypożyczysz w Polsce. Cena zestawu (narty, buty, kijki) to ok. 40 zł za dzień. Jeśli planujesz jeździć więcej i częściej i np. też do polskich ośrodków, gdzie nie masz pewności wypożyczenia dobrej jakości nart i butów, pewnie taniej wyniesie Cię zakup używanego sprzętu. Przejrzyj portale aukcyjne, gdzie rodzice sprzedają narty po swoich pociechach. Jeśli masz znajomego, który zna się na sprzęcie i potrafi ocenić jego jakość i stopień zużycia, możesz też wybrać się na lokalne giełdy narciarskie. Tam jednak trzeba uważać, gdyż możesz natrafić na rzeczy prosto z wypożyczalni. Wizualnie mogą być w porządku, ale na pewno będą mocno wyeksploatowane.
Co zabrać na narty z dziećmi
Osobny artykuł poświęciłam na listę ubrań i gadżetów koniecznych lub bardzo przydatnych do nauki białego szaleństwa. Znajdziesz tam check-listę, która ułatwi Ci pakowanie na wyjazd. Od razu powiem, że nie trzeba kupować drogich i wyszukanych rzeczy. Tym bardziej, że dzieci rosną i tak jakoś wypada każdego roku kupować od nowa.
Jak każda matka Polka, zabieram na wycieczki – a zaliczam do nich także dni na stoku – mały plecak, a w nim niezbędnik przetrwania. Gorzka czekolada, żelki gumisie, woda w butelkach filtrujących, mały termos z herbatą, rękawiczki na zmianę, czapki na głowę po zdjęciu kasków. Mam też ze sobą krem z wysokim filtrem UV, bezbarwną pomadkę, opakowanie plasterków, dowody osobiste, karty EKUZ i nr polisy. Mam też okulary słoneczne dla wszystkich dzieci. Zazwyczaj jeżdżą w goglach, ale przy bardzo słonecznej i ciepłej pogodzie zdejmują gogle w czasie przerwy i wtedy przydają się okularki. Plecak można zostawić w zamykanych szafkach w restauracjach przy stoku, by nie musieć jeździć z całym tym majdanem.
Polisa ubezpieczeniowa – narciarski must-have
Wyjeżdżając na zagraniczne narty, zawsze kupuję dla rodziny ubezpieczenie turystyczne z rozszerzonym wariantem narciarskim. Wszystko o takim ubezpieczeniu napisałam w tym artykule.
Podsumowując
W tym roku nasze dziewczyny będą jeździć piąty sezon. Już w najwyższej grupie zaawansowania, ale wciąż pod okiem instruktora. Ostatnio ćwiczyły jazdę w głębokim śniegu i poza trasami. Czerwone trasy to dla nich bułka z masłem. Umiejętnościami potrafią zawstydzić niejednego dorosłego (i nie przemawia przeze mnie jedynie rodzicielska duma, chociaż trochę też).
W zeszłym roku miały świetnego instruktora, który szykował się do mistrzostw świata we freeridzie. Niektóre jego akrobacje mnie przerażały, ale dzieci wpatrzone były w niego jak w obraz. Motywacja top level. Popołudniami jeździliśmy razem i dzieciaki popisywały się swoimi sztuczkami, przejazdami ze skokami w fun-parkach.
Muszę przyznać, że czasem ciężko mi za nimi nadążyć. Obstawiam tyły raczej z przymusu, niż wyboru.
Ale w sumie… O to mi chodziło.
Dzień dobry,
Bardzo ciekawy artykuł promujący narty w Austrii. I bardzo dobrze, że na niego trafiłem, bo chciałem dowiedzieć się dlaczego?
Na przełomie 2019/2020 również z dziećmi pierwszy raz wybraliśmy się na narty zagranicę. Boże Narodzenie to narty w Gastein w Austrii a ferie w Alpe di Siusi we Włoszech.
Austria:
1. Jeden dzień słoneczny
2. Zachmurzenie prawie każdego dnia.
3. Padający gęsty śnieg.
4. I nie to było najgorsze…Najgorsze to chyba fakt, że ani razu w tym okresie na trasy nie wyjechał ratrak.
5. Muldy nie do opisania.
6. Trasy każdego dnia wyglądały tak jak na zdjęciu „zabawa dzieci na stoku” a nawet jeszcze gorzej.
Czy to przez pogodę trasy nie były w ogóle ratrakowane? Czy tylko ja akurat miałem pecha?
Czy jest Pani w stanie odpowiedzieć na te pytania? 😉
Włochy:
1. Słońce bez ani jednej chmurki każdego dnia.
2. O 15.00 kończąc narty był jeszcze widoczny sztruks.
3. Trasy każdego dnia przygotowane perfekcyjnie (to określenie nawet nie oddaje rzeczywistości).
PS. Myśleliśmy również o Soelden w tym roku, ale jesteśmy zrażeni do Austrii.
Myślę, że gdyby pojechał Pan w grudniu do Włoch, a w lutym do Austrii, zraziłby się Pan do Włoch 😉
I tak, gdy są obfite opady śniegu, stoki nie są ratrakowane (ani w Austrii, ani we Włoszech). Mieliście po prostu pecha do pogody ;-(
4-5 lat to bardzo dobry wiek do rozpoczęcia nauki jazdy na nartach. Wcześniej też można, natomiast nie ma co oczekiwać, że dziecko szybko załapie podstawy.