Pałac w Targoszynie – czy jest nadzieja dla zapomnianego miejsca?
Pałac w Targoszynie na Dolnym Śląsku to miejsce z serii tych zupełnie nieznanych i nieoczywistych. Zapomniany zabytek w niewielkiej wsi, z dala od utartych szlaków turystycznych. Obiekt, którego stan mogę określić jako (niestety) tragiczny, został zakupiony trzy lata temu przez pewne małżeństwo. Nie są to ani celebryci, ani milionerzy. Zwykli ludzie, których serca zabiły mocniej na widok zapomnianego pałacu w Targoszynie. Wkrótce po zakupie założyli fundację, a swoje pomysły zamienili w projekty, które mają przywrócić pałac celom społecznym, kulturalnym i turystycznym. Czy mają szansę na uratowanie zabytku i stworzenie ciekawego miejsca na mapie dolnośląskich pałaców i ogrodów?
Ostatnio miałam okazję odwiedzić Targoszyn i porozmawiać z założycielami fundacji. Maria i Łukasz Jurkowie mają ambitne plany, energię i wizję. Starają się o pozyskanie środków na swoje projekty. Jakie to projekty, jak wygląda obecnie pałac, czy można go odwiedzać, a także jakie historyczne ciekawostki kryje, dowiesz się z tego wpisu.
Pałac w Targoszynie – trochę historii i ród von Richthofenów
Pałac w Targoszynie wybudowano w 1897 roku, w miejscu doszczętnie spalonej rezydencji, która stała tu wcześniej od co najmniej stu lat. Świadczyć o tym mogą wspaniałe drzewa wśród których się przechadzam. To naprawdę imponujące okazy dendrologiczne. Wśród nich sędziwy platan klonolistny, który liczy ponad 300 lat! Architektem ogrodu był sam Eduard Petzold, ceniony w XIX wieku architekt krajobrazu i autor najpiękniejszych założeń parkowo-pałacowych na Śląsku i nie tylko. Petzold chętnie projektował dla znanych szlacheckich rodzin, a taką byli Richthofenowie, właściciele Targoszyna.
Tereny, na których się znajdujemy, w pierwszej połowie XVII wieku – a więc jeszcze za czasów panowania Habsburgów na Śląsku – zakupione zostały przez rodzinę Richthofenów, przybyłą tu z Brandenburgii. Przez kolejne lata Richthofenowie powiększali swój majątek o kolejne tereny na Śląsku, a także poza jego granicami. Jednak to właśnie rejon Jawora i Strzegomia, a konkretnie wsie Goczałków Górny i Snowidzę uznali za swoje rodzinne gniazdo. Dziś, gdy spojrzymy na drzewo genealogiczne Richthofenów, możemy dostać zawrotów głowy – tak mocno jest rozgałęzione. Warto zapamiętać, że jego trzon stanowią dwie linie, wywodzące się właśnie z tych dwóch miejscowości: Goczałków Górny i Snowidza.
Richthofenowie na Dolnym Śląsku
Praktycznie w każdej miejscowości, które mijamy jadąc do Targoszyna, stoi (lub stał) pałac należący do Richthofenów: Snowidza, Rusko, Bartoszówek, Goczałków Górny, Rogoźnica, Udanin, Konary, Mierczyce i wiele innych. Podróżując po Dolnym Śląsku szlakiem dawnych majątków, co chwilę będziemy stykać się z tym nazwiskiem. Kolejne wsie wchodziły w skład rodzinnego majątku poprzez zakupy, ale także liczne małżeństwa z przedstawicielami innych szlacheckich rodów.
Członkowie rodziny zajmowali się rolnictwem, równie często wybierając karierę naukową lub polityczną. Piastowali ważne stanowiska i urzędy. Niektórzy zapisali się pozytywnie w historii, jak na przykład Fredinand von Richthofen (1833-1905) przyrodnik, geograf, geomorfolog i geolog, podróżnik, autor m.in. cennych opracowań dotyczących geomorfologii, czy atlasu geologicznego Chin. Było też paru Richthofenów, którzy nie są dla nas pozytywnymi postaciami. To w szczególności ci, którzy pięli się po szczeblach karier militarnych, czy politycznych.
Czerwony Baron
Tradycji militarnych rodzina Richthofenów praktycznie nie miała aż do drugiej połowy XIX wieku, kiedy to Manfred von Richhofen (1855-1939) został kawalerzystą, a następnie cenionym generałem. To on był dziadkiem stryjecznym i ojcem chrzestnym innego, o wiele bardziej znanego Manfreda von Richthofena, który zasłynął później jako Czerwony Baron, as lotnictwa.
Urodzony we wrocławskim Borku, a mieszkający później w Świdnicy Czerwony Baron (Manfred von Richhofen, 1892-1918) jest dziś dla nas postacią nieco kontrowersyjną, choć wykorzystywaną na Dolnym śląsku chociażby w promocji Świdnicy, czy w pałacu i w Browarze Jedlinka. W czasie I Wojny Światowej odniósł 80 zwycięstw powietrznych i jeszcze za swojego krótkiego życia został legendą i „produktem marketingowym”. Powstały o nim, także współcześnie, filmy i książki. Zainteresowanym polecam lekturę obszernego opracowania Alicji Sułkowskiej pt. „Złamane Skrzydla. Życie i sława Manfrda von Richhofena”. Można spekulować, czy gdyby nie zestrzelenie we Francji i przedwczesna śmierć dwudziestosześcioletniego Manfreda, kontynuowałby on swoją karierę wojskową? Czy objąłby wysokie stanowisko w hilterowskiej Luftwaffe…?
W ciemnych, a raczej brunatnych latach trzydziestych i w czasie II Wojny Światowej, także i niektórzy członkowie rodziny Richthofenów zapisali się na mrocznych kartach historii. Jak wielu przedstawicieli szlacheckich rodzin ze Śląska, służyli w Wehrmachcie na wysokich stanowiskach i bliska im była ideologia nazistowskiej NSDAP. Byli jednak i tacy, którzy odrzucili narodowy socjalizm, za co spotkały ich najsurowsze konsekwencje.
Richthofenowie w Targoszynie
Wróćmy jednak do pałacu w Targoszynie. To tutaj właśnie zamieszkał Manfred von Richthofen (ten starszy Manfred, dziadek stryjeczny Czerwonego Barona) wraz ze swoją żoną Luizą. Na ich polecenie wybudowano pałac na miejscu spalonego budynku, a budowę ukończono w 1897 roku – taka data widnieje na elewacji do dziś. W skład majątku wchodziło około 550 hektarów gruntów, udziały w pobliskiej cukrowni i mleczarni. Ponieważ małżeństwo nie doczekało się dzieci, a chciało zapisać majątek dziedzicowi, Manfred i Luiza zdecydowali się na adopcję Wolframa von Richthofena, urodzonego w sąsiednim Bartoszówku, bratanka generała Manfreda.
Wolfram von Richthofen (1895-1945), tak jak i jego sławny kuzyn Czerwony Baron, zrobił błyskotliwą karierę militarną. W 1918 roku z pułku piechoty przeniósł się do pułku myśliwskiego dowodzonego przez swego kuzyna. Po I WŚ piastował ważne stanowiska ministerialne, a w 1933 roku wstąpił do Luftwaffe. To pod jego rozkazami dokonywano nalotów dywanowych na Warszawę w 1939 roku… Jego formacje brały udział w bitwach na zachodzie Europy, w bitwie o Anglię, bombardowaniu Belgradu, a później Stalingradu. Był najmłodszym feldmarszałkiem w niemieckiej armii.
Baronowa Luiza von Richthofen
Stary generał Manfred zmarł w 1939 roku. W czasie II WŚ baronowa Luiza mieszkała w targoszyńskim pałacu sama. Do pracy w folwarku zostali skierowani robotnicy przymusowi. Źródła podają, że baronowa dobrze dbała o nich, zapewniając odpowiednie wyżywienie i godziwe warunki zakwaterowania. Pod koniec 1944 roku, gdy przesądzone już były losy wojny, przybrany syn Wolfram wylądował swoim Storchem na targoszyńskich polach i namawiał matkę, by wraz z nim opuściła pałac. Luiza stwierdziła jednak, że nigdzie nie leci i chce pozostać w Targoszynie do końca swoich dni.
Musiało być sporo prawdy w opowieściach o jej pozytywnym i pomocnym nastawieniu do ludzi. Luiza pozostała w Targoszynie do swojej śmierci w 1947 roku. Przez ostatnie dwa lata życia mieszkała w budynku przypałacowego folwarku. Po jej śmierci, pierwsi polscy i pozostali jeszcze niemieccy mieszkańcy wsi urządzili jej uroczysty pogrzeb, a nawet zgodzono się na wystawienie trumny w pałacu, zajmowanego przez Armię Radziecką. Baronową von Richthofen pochowano na miejscowym cmentarzu, w miejscu, gdzie spoczywał jej mąż Manfred. W latach osiemdziesiątych cmentarz został zlikwidowany.
Pałac w Targoszynie – losy po 1945 roku
Od 1945 roku, aż do lat 60-tych w targoszyńskim pałacu kwaterowali Rosjanie. Wszystko, co było cenne, uległo zniszczeniu. Wywieziono cały sprzęt (także maszyny rolnicze), pałac ogołocono. Do dziś nie zachowało się praktycznie nic, poza jednym kaflowym piecem, fragmentami posadzki oraz mocno nadszarpniętymi zębem czasu elementami stolarki.
Na terenie dawnego gospodarstwa Richthofenów zorganizowano PGR, który później stał się Państwowym Przedsiębiorstwem Rolniczo-Doświadczalnym, funkcjonującym do początku lat 90-tych. Po opuszczeniu pałacu przez Rosjan, dyrekcja przedsiębiorstwa podjęła się remontu pałacu. Można się spodziewać, że przeprowadzony remont oczywiście zabezpieczył pałac pod względem technicznym, ale zniwelował wiele pamiątkowych detali architektonicznych. Postawiono za to wielki głaz w ogrodzie ku pamięci XXX-lecia PRL-u. Pomieszczenia przeznaczono na biura oraz mieszkania dla pracowników.
Po likwidacji państwowego gospodarstwa majątek trafił do Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa i przez długi czas stał nieużytkowany. Szybko zaczął niszczeć. Dopiero po kilku latach gmina Mściwojów rozpoczęła starania o jego przejęcie. Gdy to się udało w 2001 roku, powstało tutaj centrum kultury „Dom Śląski”. Niestety z ambitnych planów stworzenia w Targoszynie centrum życia społecznego i edukacyjnego udało się niewiele – po kilku latach działalności placówki obiekt przestał być użytkowany i niszczał przez następne lata.
Pierwsza wizyta Richthofenów po wojnie
W 1992 roku przedstawiciele rodziny Richthofenów po raz pierwszy odwiedzili swoje dawne tereny na Dolnym Śląsku. W pierwszej kolejności przyjechali na teren byłego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Gross Rosen w Rogoźnicy. Złożono wtedy wieniec żałobny na pomniku upamiętniającym ofiary obozu, z napisem: „Tajemnica Zbawienia To Pamięć.”
Wtedy też Richthofenowie odwiedzili pałac w Targoszynie i inne pałace lub ich pozostałości. Uporządkowane zostały także tereny dawnego mauzoleum rodzinnego w Rogoźnicy, w którym od 1785 roku chowani byli przedstawiciele rodziny. Zebrano szczątki i ponownie pochowano je we wspólnym grobie przy kościele w Rogoźnicy.
Wizyta poskutkowała także nawiązaniem współpracy kulturalnej. Dzięki wsparciu Richthofenów odnowiono organy w Kościele Pokoju w Jaworze.
Co dalej z pałacem w Targoszynie?
Gdy przyjechałam do Targoszyna dwa lata temu, oglądałam budynek tylko z zewnątrz. Zwróciłam uwagę na ładnie zdobioną elewację z neorenesansowymi elementami, herb rodzinny na szczycie budynku i ozdobną loggię, a także śliczny widok z tarasu. Stan elewacji wydawał mi się zupełnie znośny. W każdym razie widok z zewnątrz nie zapowiadał tego, co zobaczyłam dziś wewnątrz pałacu…
Pałac ma trzy kondygnacje oraz piwnice. Plan budynku zbliżony jest do kwadratu. Na pierwszym piętrze zachowano (prawie) pierwotny rozkład pomieszczeń, natomiast druga kondygnacja to już twórczość peerelowskich architektów wnętrz. Spore i przestronne poddasze również mogłoby zostać w przyszłości wykorzystane.
Wejście do pałacu jest naprawdę niebezpieczne. Człowiek ma wrażenie, że za chwilę runie mu na głowę sufit lub zapadnie się podłoga. Przeciekający latami dach doprowadził do zawilgocenia i zawalenia się fragmentów stropów. Wszędzie odchodząca od ścian i sufitów farba, zwisająca płatami. Szelest sypiącego się gipsu z sufitów. Porozrzucane elementy z wyposażenia starych mieszkań. W oknach żółtobrązowe, obrośnięte pajęczynami firanki. A wśród tego oryginalne, drewniane reprezentacyjne schody i drugie, gospodarcze, kręte, niemniej urokliwe… W jednym z pokoi cudownie ocalały kaflowy piec w zielonym kolorze, przy którym za pewne siadywała hrabina Luiza w chłodne, samotne wieczory. A w westybule zawieszony obraz z czasów działania „Domu Śląskiego”. Widok straszny, tajemniczy, ale i dający wizjonerom nadzieję, że jeszcze będzie tutaj pięknie! I że jeszcze przyjadę i dokończę moją ulubioną serię zdjęć z „przed i po”.
Pomysły dla pałacu w Targoszynie
Powołana przez państwa Jurków Fundacja Marysieńka przedstawiła swoje pomysły i plany na przyszłość pałacu w Targoszynie. Chce przeznaczyć go na cele społeczne i turystyczne. A oto główne projekty:
- wystawy prac w ramach Instytutu Dzieł Utraconych. To projekt, w ramach którego lokalni artyści będą tworzyć reprodukcje znanych dzieł sztuki, które bezpowrotnie zaginęły w czasie II WŚ.
- ośrodek leczenia sztuką (arteterapia) „Hipokrates”, a także wykorzystanie rozległych terenów parku do zajęć z dogoterapii, hipoterapii i alpakoterapii
- letnie pikniki rodzinne, plenery malarskie, imprezy kulturalne i rozrywkowe dla mieszkańców i turystów odwiedzających pałac w Targoszynie
Co dzisiaj dzieje się w Targoszynie?
Na terenie parkowo-palacowym w Targoszynie coś już zaczęło się dziać. Przede wszystkim, park jest oczyszczony z samosiejek i zadbany. Planuje się utworzyć ścieżkę przyrodniczą z opisami najbardziej wartościowych okazów dendrologicznych. Park jest ogólnodostępny, otwarty codziennie, od rana do zmierzchu. Można wejść na jego teren, przyjść na spacer, odwiedzić w trakcie wycieczki, odpocząć w cieniu drzew. Na polanie stanął foodtruck, który w weekendy serwuje słodkości i napoje. Są leżaki, ławeczki i wiata.
Odbyło się już kilka pikników i w planach są kolejne.
Do samego pałacu wejść nie można, ale naprawdę jest to niebezpieczne. Potrzebne są podstawowe prace zabezpieczające, na które obecnie rozpisywany jest projekt pod nadzorem konserwatora zabytków. Gdy takie prace będą przeprowadzone, będzie można myśleć o ostrożnym wpuszczeniu turystów, czy np. osób zainteresowanych sesjami fotograficznymi w starych wnętrzach, do środka.
Pałac w Targoszynie – czy to się uda?
I na koniec najważniejsze. Czy to się uda? Czy pałac we wsi, o której mało kto ma pojęcie, pałac o trudnej historii, ma szansę na nową przyszłość? Na ile uda się zrealizować ambitne plany Fundacji Marysieńka? Wiele pałaców, dworów, dawnych majątków na Dolnym Śląsku uległo bezpowrotnemu zniszczeniu. Powojenne losy nie były dla nich łaskawe. Te, które widzimy w postaci ślicznie odnowionych hoteli, to naprawdę nieliczne wyjątki. Wydaje się ich dużo, w skali naszego całego kraju, ale jeśli chodzi o pałace dolnośląskie, to naprawdę niewielki procent tego, co tutaj kiedyś było.
Czy pałac w Targoszynie dołączy do grona tych perełek? Wierzę, że jest to możliwe. Lokalizacja jest dobra. Bliskość drogi nr 382 w kierunku Strzegomia, Wałbrzycha i Świdnicy. Spokojna okolica, pełna historycznych ciekawostek. A przede wszystkim rosnąca świadomość podróżowania i moda na slow travel. Na odkrywanie lokalnych miejsc, lokalnych smaków. Na poznawanie i zgłębianie wątków historycznych, nawet jeśli to trudne wątki. Tego się trzymam i trzymam kciuki za powodzenie!
Jak można pomóc dzisiaj?
Na tym etapie praktycznie każdy, komu nieobce są losy nieznanych, zabytkowych miejsc, może przyczynić się do ich podniesienia z ruiny. Można przekazywać darowiznę na rzecz fundacji (szczegóły na stronie Fundacji Marysieńka), ale można też pomagać w inny, równie wartościowy sposób. To, czego dzisiaj potrzebuje pałac w Targoszynie, to (oprócz nakładów finansowych oczywiście) ROZGŁOS. Ważne jest, by jak najwięcej osób dowiedziało się o jego istnieniu i chęci „powrotu do życia”. Oto, co każdy z nas może zrobić:
- przyjechać do Targoszyna w czasie organizowanego pikniku w parku pałacowym czy innej imprezy i zaprosić do wzięcia udziału swoich znajomych;
- odwiedzić park pałacowy w czasie swoich wycieczek po Dolnym Śląsku. Kupić napój i ciastko w foodtrucku. Dać znać światu mediów społecznościowych, że miejsce jest piękne i warte uwagi;
- udostępnić ten artykuł na swoim profilu w mediach społecznościowych, wśród swoich znajomych;
- obserwować wpisy dotyczące działalności Fundacji Marysieńka na Facebooku oraz na Instagramie, komentować je, udostępniać ciekawostki i informacje o planowanych działaniach.
Początki są trudne, ale wierzę, że to naprawdę może się udać.
Wpis powstał w ramach mojej współpracy i wsparcia działań Fundacji Marysieńka.
Przy opracowaniu fragmentu dotyczącego powojennych losów pałacu w Targoszynie korzystałam z monografii wsi Targoszyn opracowanej przez Andrzeja Wojciecha Przytuleckiego
Poznaj nieoczywisty Dolny Śląsk
Lubisz zaglądać w zakamarki i nieznane miejsca? Ja też! Zobacz moje przewodniki po Dolnym Śląsku – setki miejsc, których być może jeszcze nie znasz.
Obserwuj mnie na Instagramie!
Zobacz, co nowego aktualnie odkrywam:
Bardzo bym chciała,żeby udało się uratować tą perełkę!